Wokół opuszczonego gniazda Dwunogów stało tak wiele Gwiezdnych Wojowników, że zdawało się, iż na ziemię zstąpili wszyscy niebiańscy przodkowie. Wolfsong siedział wewnątrz starej stodoły na niewysokiej kupce siana, przed nim natomiast zgromadziło się sześć kotów, które podarowały mu nowe życia.
Wolfsong przez chwilę czekał, aż powietrze zawiruje i wypełni się gwieździstym pyłem, zwiastując przybycie siódmego wojownika. Czas wydłużał mu się na tyle, by napadła go myśl o niechęci Gwiezdnego Klanu do podarowania mu więcej żyć, ale ku uciesze przyszłego lidera, koniec końców pojawił się przed nim młody — być może wciąż kociak — brązowy pręgowany kot. Wolfsong musiał pochylić głowę, by młodziak sięgnął jego czoła i przyłożył do niego swój ruchliwy różowy nosek.
— Z tym życiem daję ci zdolność przebaczania. Znajdź w sobie litość, bo zemsta lub karanie winnych nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem.
Wolfsong zagryzł mocno zęby i syknął, gdy fala bólu wstrząsnęła jego sercem. Przed oczami wyobraźni dostrzegł ciemnego kota o rozmazanej twarzy, atakującego innego przedstawiciela swojego gatunku. Smutek i rozpacz w oczach atakowanego okazał się trudny do zniesienie i Wolfsong musiał wstrzymać oddech, zagryzając przy tym zęby z całych sił. Nogi mu się zatrzęsły i kocur nie był pewien, czy zdoła
ustać. Pomyślał o swoim Klanie i o tym, że jeśli nie zniesie bólu
ceremonii, jego rodzina zostanie bez przywódcy, bez nadziei, która
przeprowadzi ich przez zbliżające się ciężkie czasy Pory Nagich Drzew, bez mądrych rad wskazujących odpowiednią drogę.
Do samca podeszła kremowa, pręgowana kotka i przyjrzała mu
się uważnie, gdy próbował uspokoić oddech. Jego klatka piersiowa opadała
i unosiła się rytmicznie, ale słabo widocznie, co zmartwiło medyczkę
Klanu Ostrokrzewu.
— W porządku? — zapytała z troską,
lustrując uważnie wyraz pyska przyszłego lidera. Wolfsong skrzywił się,
zamknął oczy i zamarł bez ruchu. Po chwili odetchnął głośno, otworzył
oczy, z których zniknęły ślady bólu, a pozostała jedynie siła i
zaciętość, by przyjąć ostatnie dwa życia.
— Oczywiście, że w
porządku, droga Lightpelt — uśmiechnął się, dysząc ciężko. Nagle
powietrze przed nim błysnęło nowym gwieździstym blaskiem i przed
Wolfsongiem pojawił się potężny czarny kocur o oszpeconym bliznami
pysku, poszarpanych uszach i z wystającym dolnym kłem. Wolfsong położył
uszy po sobie i najeżył sierść, doskonale zdając sobie sprawę, kim jest
owy samiec.
— Nie chcę życia od CIEBIE! — warknął wściekle,
podwijając wargi i ukazując ostre zęby gotowe wgryźć się w
półprzezroczystą postać kota.
— Wolfsong! — Lightpelt
krzyknęła ostrzegawczo, ale młody samiec nie zareagował. Dalej jeżył się
przed Gwiezdnym Wojownikiem, próbując zamordować go wzrokiem.
— Właśnie, Wolfsong. Nie bądź absurdalny — warknął samiec i uśmiechnął
się podle. — Uważasz, że obejdziesz się bez jednego życia? Nie żartuj i
choć raz postąp tak, jak na dorosłego kota przysłało. Jeśli faktycznie
masz przejąć ten Klan, musisz zrozumieć, że teraz zależy od ciebie
również życie wszystkich twoich wojowników, królowych i kociąt, oraz
starszych. A zachowujesz się, jakbyś postradał wszystkie zmysły!
— Szkoda, że nie troszczyłeś się tak o mnie, gdy tego potrzebowałem,
tatusiu! — warknął Wolfsong, ale, ku uciesze Lightpelt, widać było, że
jego brązowe krótkie futro w ciemniejsze pręgi zaczęło powoli opadać, a on sam
uspokoił się, rozluźniając napięte mięśnie kończyn, które jeszcze
chwilę temu gotowe były skoczyć na Hawkcry'a. — Wezmę coś od ciebie
tylko dla dobra swojego Klanu.
Uśmiech na pysku czarnego kocura zbladł i samiec przystąpił do ceremonii.
— Z tym życiem daję ci siłę i odwagę, która wesprze cię w trudnych
czasach, gdy będziesz myślał, że nie ma dla ciebie nadziei. Niech twoje
oczy zdolne będą spojrzeć nad złem widocznym wyraźnie, by dostrzec
mgliste dobro kryjące się za nim — Gwiezdny Wojownik zamilknął i zrobił
krok do przodu, dotykając nosem czoła Wolfsonga. Co dziwne, młodym kotem
nie wstrząsnął ból, nie zachwiał się, a przeciwnie — poczuł nagły
przypływ siły, o której mówił jego ojciec. Wiedział jednak, że to nie
powód do szczęścia, a zastanowienia. Zyskanie życia związanego z odwagą, siłą, miłością czy czymkolwiek podobnym łączyło się z wystawieniem przyszłego lidera na próbę. Dlaczego teraz było inaczej?
Hawkcry wycofał się do rzędu siedmiu kotów, które złożyły w łapy
Wolfsonga swoje życia, a na jego miejscu znów zamigotało srebrzyste
światło i przed Wolfsongiem pojawił się nieznany mu dotychczas wysoki
kot. Jego biało-czarne futro falowało delikatnie, podobnie jak długi
ogon, którym z pewnością kocur niegdyś zdolny był chwytać przeciwników i
nietrudno powalać ich na ziemię.
— Witaj, Wolfsong. Znasz
mnie? — zapytał kocur i usiadł spokojnie. Znajdujący się za nim Gwiezdni
Wojownicy parsknęli zdenerwowani. Czy im nie wolno było spocząć, czy co?,
zastanawiał się Wolfsong, ponownie spoglądając w złote oczy wojownika. I
nagle pojawiła się myśl, niekoniecznie znikąd, ale jasny kocur na pewno
nie wyciągnął tej wiedzy z ukrytej głęboko szufladki w swojej
podświadomości. Nie znał tego wysokiego samca, a mimo to jego imię nagle
zamajaczyło w myślach.
— Tallstar? — Wolfsong szepnął niepewnie.
— Tak! — lider dawnego Klanu Wiatru skinął głową z dumnym uśmiechem
malującym się na pysku. Zamruczał cicho, wyraźnie ucieszony
wykształceniem przyszłego lidera. — Słyszałeś o nas historie, czy po
zniknięciu oryginalnych Pięciu Klanów zapomnieliście o wszystkim?
— Niewiele nam opowiadano. Ale z jakiegoś powodu ja wiem, kim jesteś. Opuściłeś swój Klan, by zemścić się.
Tallstar chwilę milczał, przekręcając głowę z boku na bok. Przemówił dopiero po długim namyśle.
— Co dalej?
— No nie dopuściłeś się zemsty. Nie jestem jednak pewien...
Stchórzyłeś? — zapytał Wolfsong, nie mogąc przypomnieć sobie tej części.
Jak na złość — czuł bowiem, że jest to najważniejszy rozdział historii
wysokiego kota, a zniknął on w odmętach niepamięci.
— Nie.
Zrozumiałem, że rzeczy na pierwszy rzut oka oczywiste, mogą w
rzeczywistości być całkowicie inne. Mówię ci to dlatego, bo może kiedyś
będziesz musiał zmierzyć się ze złem większym niż jakiekolwiek inne. Z
bólem tak potężnym, że aż niemożliwym do opisania. Zemsta nie zawsze
jest najlepszym wyjściem, nawet gdy wydaje się jedynym — Tallstar wstał i
uśmiechnął się delikatnie. — Z tym życiem daję ci mądrość, byś potrafił
podjąć odpowiednie decyzje, byś nie kierował się rozumem i sercem
oddzielnie, a był zdolny wysłuchać obu na raz. Życie może
przynieść ci tyle tragedii, ile zdołasz znieść, ale na tym nie
poprzestanie. Musisz być wytrwały, Wolf... Wolfstarze!
Wolfstar ponownie nie poczuł bólu, kiedy wilgotny nos Tallstara dotknął
jego czoła. Znów wezbrała w nim potęga i kocur miał ochotę odfrunąć, by
zademonstrować siłę, jaką zyskał. Uspokoił się jednak, gdy spostrzegł
wycofującego się Tallstara.
— Obiecuję przed całym Gwiezdnym
Klanem, że sprawię, by Klan Ostrokrzewu stał się szanowanym i silnym
Klanem. Przyrzekam bronić swoich wojowników do utraty sił! Wiele
nauczyłem się przez wszystkie trudne księżyce swojego życia i mam
nadzieję, że zdobyte doświadczenie pozwoli rozwinąć się mojemu Klanowi.
Nie zawiodę! — Wolfstar wyprostował się dumnie i spojrzał po wszystkich
dziewięciu kotach, które podarowały mu życia. Nawet swojemu okropnemu
ojcu posłał szybki uśmiech. Kiedy Gwiezdni Wojownicy zaczęli znikać,
Wolfstar zorientował się, że o niektórych kotach z przedstawionej mu
dziewiątki słyszał opowieści wyjątkowe, mówiące wyłącznie o potędze i
mądrości.
Wolfstar od zawsze zazdrościł wybitnym liderom ich
pozycji, szacunku — wszystkiego czego Gwiezdny Klan jemu z początku
zdawałoby się, że nie zamierzał podarować. Jako młody kociak marzył i w
końcu jego prośby zostały wysłuchane. Każda kierowana ku Gwiezdnemu
Klanowi modlitwa stanowiła cząstkę duszy Wolfstara. W niewypowiedzianych
słowach zaklinał swoje potrzeby, smutki, ale również radości oraz
sukcesy.
Tak się koniec końców stało, że o Wolfstarze usłyszał
cały Gwiezdny Klan. Podziwiano jego niezłomność zarówno pośród gwiazd,
jak i tam gdzie ich światło nie docierało. Walka o błąkającego się
młodego kota trwała po cichu. Choć toczyła się przede wszystkim wewnątrz
wybranego przez przodków kota, nie miał on o niczym pojęcia. Dopiero po
uzyskaniu pozycji zastępcy Klanu Ostrokrzewu zrozumiał, że gwiazdy
nigdy nie przestały dla niego błyszczeć. Przyjął wreszcie do wiadomości,
że całe swe życie podejmował dobre decyzje i jego tułaczka wreszcie
zostanie nagrodzona.
Teraz jednak zamiast się cieszyć, poczuł
nagłą potrzebę spojrzenia na Lightpelt. Obrócił się i jego oczom ukazał
się mrożący krew w żyłach widok. Medyczka stała sztywno i patrzyła na
rozpływające się w powietrzu gwieździste koty. Jej oczy szerokie jak
księżyc w pełni zdawały się błyszczeć ze... strachu?
—
Lightpelt? — Wolfstar podszedł ostrożnie do medyczki i dotknął jej
ramienia swoim nosem. Kotka odskoczyła od niego jak oparzona. Zerknęła w
jego błękitne oczy, absolutnie przerażona.
— Wolfstar... Zdajesz sobie sprawę, że otrzymałeś życia od kotów z każdego Klanu?
Lider zamarł. A więc intuicja go nie myliła — życie podarowali mu
członkowie Pięciu Klanów i czterech obecnych, które powstały po
zniknięciu przodków.
— Wolfstar, to niemożliwe! Nie wiem
nawet, czy tak można! — Lightpelt rozejrzała się pośpiesznie, jakby
szukając odpowiedzi, których oczywiście nie znalazła. — Niesprawiedliwe
wobec innych klanów, kto wie, może nawet niebezpieczne!
Wolfstarowi nie trzeba było dwa raz powtarzać, sam zresztą potrafił
wydedukować pewne fakty i konsekwencje postępowań. Gwiezdni Wojownicy
dopuścili się czegoś, o czym nie mówił sam Kod Wojownika. Jak Wolfstar
miał kierować swoim Klanem, gdy posiadł w sobie cząstki członków z
innych grup? Co z Klanem Piasku, o którym ostatnimi czasy było głośno na
granicach terytorium Klanu Ostrokrzewu? A Klan Trawy tak dzielnie
trzymający się swoich tradycji i Kodu Wojownika? Gdzie te dawne zasady i obietnice sprawiedliwości?, myślał Wolfstar, czując żal do Gwiezdnych Wojowników. Zdradzili swoje dawne Klany. Stracili szacunek.
— Wracajmy do domu — szepnął, tworząc w swojej głowie kolejne marzenie.
Młody lider zapragnął, by era nieuczciwości wreszcie się skończyła.
Uważaj, o co prosisz, bo zastąpić ją może era zagłady.
Wolfstar, usłyszawszy owy głos, przekonany był, że dobiega on gdzieś
zza jego pleców. Spojrzał szybko przez ramię, ale oprócz falującej, błyszczącej
srebrnym blaskiem trawy nie dostrzegł nikogo.